Recenzja: Nowoczesność oswajana. Nowa książka o architekturze kujawsko-pomorskiej

Nowoczesność oswajana. Nowa książka o architekturze kujawsko-pomorskiej dr Artur Tanikowski, Dział Naukowy NIAiU

Praprzyczyną powstania Dwunastu kryształowych orłów* była setna rocznica powrotu do Polski Pomorza – regionu, który w dzisiejszym kształcie województwa kujawsko-pomorskiego stanowi zlepek ziem [niegdysiejszego] pogranicza, ziem o różnych tradycjach i historii, których hybrydowość odzwierciedlają trzy główne miasta województwa: Włocławek, Toruń i Bydgoszcz (s. 4). Taki a nie inny obszar badawczy zdeterminował Michała Pszczółkowskiego do wyboru konwencji narracyjnej, którą stanowi dwanaście esejów – tytułowych szkiców – pozornie bezpośrednio ze sobą niepowiązanych. Jednak wszystkie składają się na swoistą typologię architektury kujawsko-pomorskiej. Dla każdego z tuzina zagadnień zamkniętych w osobnych rozdziałach, bogato inkrustowanych ikonografią archiwalną i współczesną, szukał najwłaściwszej formuły narracyjnej, kierując się wysoce indywidualną intuicją.

Przyjęta przez Pszczółkowskiego forma wydaje się czasem zaskakująca, niekiedy wręcz ekstrawagancka, ale w dużym stopniu to ona czyni książkę prawdziwie autorskim opracowaniem. Nie rezygnując z opisu naukowo-historycznego, autor każdorazowo posługuje się stylizowanym na autentyczny „tekstem z epoki” – czy będzie to artykuł prasowy, żołnierska piosenka, fragment powieści, czy przedwojenny komiks. Ta różnorodność form i formuł narracyjnych, niczego nie odbierająca dociekliwości badawczej autora, świadczy nie tylko o jego talencie literackim, ale także o zainteresowaniach Pszczółkowskiego, wykraczających poza samą architekturę, sięgających istoty języka badanej epoki, jej obyczajowości czy historii społecznej.

W rozpoczynającym część zasadniczą książki rozdziale Stolica Pomorza autor pisze o gmachach publicznych wzniesionych w międzywojennym Toruniu. Formy [tych budynków] (…) były konsekwencją dążeń do wizualnego powiązania ziem trzech zaborów i ujednolicenia ich architektonicznego krajobrazu w ramach nowego państwa. Ponieważ nowemu państwu zależało na pozbyciu się wizualnych desygnatów wiązanych z niedawnymi zaborcami, architekci aktywni w Toruniu z niechęcią odnosili się do neogotyku kojarzonego z czasami pruskimi. Można powiedzieć, że „architektura niepodległości” wypierała „architekturę podległości”, a za przykład takiego procesu można uznać realizację tzw. Harmonijki, czyli gmachu, który pomieścił między innymi siedzibę Starostwa Krajowego Pomorskiego (proj. Jerzy Wierzbicki, 1935–1936). Budynek o wybitnie awangardowej formie (Pszczółkowski mówi o konstruktywizmie) został usytuowany na obrzeżach Starego Miasta, zasłaniając neogotycki gmach Sądu z jego pruskim murem.

Projektanta Harmonijki krytykował między innymi Kazimierz Ulatowski, jeden z najważniejszych architektów międzywojennego Torunia. Sam nigdy nie wypuścił się na głębokie wody skrajnego modernizmu, za to nierzadko łączył tradycjonalizm koncepcji rzutu z nowoczesną formą zewnętrzną (s. 17), jak miało to miejsce w przypadku toruńskiej hali wystawowej, wzniesionej w 1928 roku w Parku Miejskim – budynku na rzucie o Witruwiańskich proporcjami, o bazylikowym układzie wnętrza, z arkadowymi elewacjami, ale też o wyraziście eksponowanej horyzontalnością bryły opartej o przenikające się, białe prostopadłościany.

O architekturze koszarowej, głównie o domach Funduszu Kwaterunku Wojskowego FKW, traktuje rozdział Przybyli ułani. Na wstęp składa się parafraza popularnej piosenki wojskowej z 1914 roku, zawarta przez Pszczółkowskiego w czterdziestu sześciu (!) 4-wersowych zwrotkach. Oto jedna z nich: Jest pyszny w Toruniu dom żołnierza. / W niedzielę tam każdy ułan zmierza. / Od strony Warszawskiej już gotowa / „Mars” kina reklama neonowa. (s. 17). „Pyszne” domy dla żołnierzy i ich rodzin powstawały we wszystkich większych miastach województwa, a ich projektantami, jak w innych regionach Polski, byli najwybitniejsi międzywojenni architekci, by wymienić Mariana Lalewicza, Czesława Przybylskiego, Bohdana Lacherta czy Józefa Szanajcę. Do grona tego należał Kazimierz Tołłoczko – tak jak inni spośród wymienionych – autor projektów niejednokrotnie powielanych i powtarzanych z pewnymi modyfikacjami w różnych miastach. Jedną z najwybitniejszych, czysto funkcjonalistycznych realizacji jest dom oficerski FKW przy ul. Gdańskiej 188 w Bydgoszczy (po 1929).

 

Bydgoska trójka traktuje o działalności trzech najważniejszych architektów międzywojennej Bydgoszczy – Bronisława Jankowskiego, Bolesława Polakiewicza i Jana Kossowskiego. Ale tytuł tego rozdziału odnosi się także do trzech bydgoskich linii tramwajowych, którymi młoda bohaterka tekstu wstępnego podróżuje do dzielnicy Sielanka – swoistego bydgoskiego skansenu architektury międzywojennej.

Żelbetowej modlitwie autor opisuje wybrane realizacje gmachów kościelnych na Pomorzu i Kujawach, wykraczając poza granice trzech głównych miast województwa. W kontekście tożsamościowego odczytywania obiektów architektury w czasie utwierdzania się polskości na ziemiach właśnie dla Polski odzyskanych, ciekawie jawią się nawiązania do gotyku, wyraźne w wieżowych fasadach wielu świątyń. Pozostają one w wyraźnej kontrze wobec gmachów użyteczności publicznej, w których raczej unikano elementów stylu architektonicznego kojarzonego z niedawnym zaborcą. Na podłożu dawności grecko-rzymskiej powstają wspaniałe twory architektoniczne, z drugiej zaś strony kształtuje się – z samego rdzenia chrześcijańskiej mistyki zrodzony – gotyk, który jest przez wieki całe nieustającą modlitwą strzelistą idącej za Chrystusem ludzkości. (s. 53) Słowa te pochodzą z fikcyjnego kazania, wygłoszonego jakoby w kościele Bożego Ciała w Tucholi w czerwcu 1935 roku, które Pszczółkowski uczynił wstępem do rozdziału, nawiązując, jak sam przyznał, przed wszystkim do artykułu Architektura kościelna nowych czasów z czasopisma „Rodzina Polska” 1932, nr 8, s. 232n.

Działalności włocławskiej architektki Katarzyny Chmielewskiej-Kottas, a w dalszej części – środowisku architektonicznemu Włocławka autor przygląda się w rozdziale Architektoniczka. Wśród projektowanych przez nią, funkcjonalistycznych willi wyróżniają się m.in. dom Spychalskich przy ul. Okrężnej 11 (1937) oraz dom Barcikowskich przy ul. Kilińskiego 16a (1936), którą Pszczółkowski bez ogródek i nie bez racji nazywa perłą włocławskiego funkcjonalizmu. Sporadycznie zdarzało, się by kobieta w okresie międzywojennym projektowała samodzielnie, bez współudziału męża lub stałego partnera zawodowego. W tym przypadku [K. Chmielewskiej-Kottas] jednak tak właśnie było, co czyni postać architektki tym bardziej wyjątkową (s. 79).

Czytając o owocnej działalności włocławianki, przychodzą na myśl inne architektki aktywne zawodowo w tym samym czasie i jak Chmielewska-Kottas, wciąż niedostatecznie rozpoznane przez polską historiografię. Jedną z nich jest Eliza Unger, z domu Goldstein (1899–1981), żydowskiego pochodzenia absolwentka Politechniki Lwowskiej, z powodzeniem projektująca w Gdyni lat 30. XX wieku (podobnie jak Chmielewska-Kottas we Włocławku) funkcjonalistyczne obiekty różnego przeznaczenia: od szkoły podstawowej, przez budynki magazynowo-biurowe, po wille i kamienice czynszowe. Unger, w odróżnieniu od włocławianki, działała w rodzinnej spółce architektoniczno-budowlanej, prowadzonej wraz z mężem, inż. Oswaldem Erykiem Ungerem. W Gdyni współpracowała m.in. z architektem miejskim Włocławka, projektantem tamtejszego Stadionu Miejskiego, Bronisławem Wondrauschem, jak ona sama absolwentem Politechniki Lwowskiej.

Oczywiście międzywojennej Gdyni nie mogło w opracowaniu Pszczółkowskiego zabraknąć. Wszak ówczesna Polska „zaczynała się od Gdyni”, by sparafrazować tytuł książki Michała Rusinka z 1938 roku. Stolica „Polski morskiej” pojawia sie w początkowych fragmentach rozdziału Domy jak okręty, poświęconego fenomenowi architektury okrętowej (streamlined moderne) – jego genezie, cechom konstytutywnym i zastosowaniu w projektach budynków wznoszonych w Bydgoszczy (np. willa własna architekta Antoniego Jaworskiego, 1936) i Toruniu (np. dom H. i G. Krausów, proj. Bronisław Jezierski, 1936–1938).

Tytuł rozdziału znajduje rozwinięcie w jego wstępie, który przybrał formę rymowanego autorskiego komiksu, rozrysowanego w 30 ramkach. Zacytujmy sześć pierwszych zwrotek: „Oto majtek – majtek Kajtek. Służy w mieście Gdyni. / Statki sprawia, maszty stawia, w kotłach węglem dymi. (…) / Domy jak okręty wznoszą – druh [Michał] (…) powiada / Na południu aż Pomorza, a i na Kujawach! / Kajtek woła: Też mi gadki! Ledwo głowa strzyma! / Bajdy jakieś! Domy-statki? Toż tam morza ni ma! / Lecz uparcie głową kręci drużka jego miły: / Są tam domy jak okręty! w radjo tak mówiły!… (…)” (s. 91). Kto dziś rymuje o architekturze?

A jakże, Pszczółkowski, w prologu do kolejnego rozdziału Robota na budowie, choć tym razem już bez historii obrazkowej. Prezentuje w nim architekturę międzywojennego Grudziądza, w tym willową zabudowę dzielnicy Kuntersztyn (niegdysiejszego folwarku). Liczne funkcjonalistyczne realizacje pozostawił tam Józef Kotlarczyk, technik budowlany, utalentowany architekt bez cenzusu. W kontekście pisania i odczytywania historii architektury przez pryzmat tożsamości narodowej albo jak kto woli – wielonarodowości II Rzeczypospolitej, intrygująco jawi się zaprezentowany przez autora książki w dłuższym passusie casus Goetheschule. Prywatne gimnazjum koedukacyjne mniejszości niemieckiej w Grudziądzu, do którego uczęszczali uczniowie z całego Pomorza, otrzymało w 1932 roku nową siedzibę, wzniesioną według projektów gdańskich architektów Alberta Krügera i Hansa Riechtera. Nazwisko patrona szkoły nie było przypadkowe, tak jak wystrój, na który składały się m.in. kopie gotyckich posągów z katedry w Naumburgu czy popiersia wielkich postaci niemieckiej kultury, wśród których znalazły się – jak pisze Pszczółkowski – wizerunki Platona oraz… Mickiewicza i Piłsudskiego! W korytarzach wisiały oryginalne prace wybitnych niemieckich ekspresjonistów; wisiały zapewne niezbyt długo, zważywszy na podjętą przez nazistów niedługo po otwarciu szkoły walkę z wszelaką „sztuką zdegenerowaną”.

Nowoczesny, obszerny, świetnie doświetlony, wielofunkcyjny budynek o wyraźnie eksponowanej horyzontalności, obok tak oczywistych dla każdej szkoły przestrzeni, jak biblioteka czy sala gimnastyczna, mieścił także między innymi stację meteorologiczną, radiowęzeł i ogród botaniczny. Dach budynku o nietynkowanych, ceglanych ścianach, obwiedziony rabatą, służył za taras widokowy i miejsce spotkań. Tarcza zegara na prostopadłościennej wieży, flankującej dach, swym minimalistycznym, Bauhausowskim dizajnem do złudzenia przypomina tę górującą ponad Stadionem Śląskim we Wrocławiu. Konotacje sportowe są w tym wypadku wielce uzasadnione: Goetheschule, oprócz sali gimnastycznej i otoczonego bieżną, pełnowymiarowego boiska piłkarskiego, dysponowała także dwoma basenami, z których jeden był przystosowany do treningów kajakarskich.

Infrastruktura szkolna międzywojennych Kujaw i Pomorza jest tematem osobnego rozdziału, zatytułowanego Pamiętniki nauczycielskie. Punkt wyjścia autora stanowi oficjalne ustawodawstwo państwowe oraz rozważania teoretyków międzywojnia, zaś meritum jest analiza form budynków szkół, przede wszystkim powszechnych. Te, które wzniesiono w latach 20. XX w., w oparciu o ministerialne projekty wzorcowe, nosiły cechy tradycjonalne, nawiązujące do epokach minionych i stylu dworkowego.

Gdy w kujawsko-pomorskiej architekturze szkolnej zatriumfował w latach 30. styl międzynarodowy, typową kompozycją stał się układ trzech brył – dwóch horyzontalnych, najczęściej o zróżnicowanej wysokości, oraz trzeciej, pełniącej rolę wertykalnej dominanty. W niższych bryłach mieściły się sale dydaktyczne, (…) w części wertykalnej zaś umieszczano klatki schodowe, z reguły przeszklone (s. 139). Dach stawał się funkcjonalnym tarasem. Na takim schemacie, choć w nieco odmiennych wariantach, oparte były projekty dwóch szkół powszechnych: w Inowrocławiu przy ul. Chemicznej 9 (Romuald Gutt; 1937–1939) oraz w Bydgoszczy przy ul. Żeglarskiej 76 (Bogdan Raczkowski i Kazimierz Orlicz; 1933–1935). Choć z pewnością skromniejsze pod względem kubatury (i zapewne wyposażenia), pod względem nowoczesnej formy nie ustępowały Goetheschule.

Fenomen i uzdrowiskowy charakter przynajmniej dwóch miast regionu wyrósł na złożach solankowych. Inowrocław, czyli Miasto na soli, szczycił się tzw. dzielnicą willowo-zdrojową, w obrębie lub na obrzeżach której wyrastały wille i pensjonaty, służące kuracjuszom w nie mniejszym stopniu niż infrastruktura uzdrowiskowa na terenie Parku Solankowego. W odniesieniu do tej ostatniej znakomitym przykładem parafrazy neoklasycyzmu jest zakład przyrodoleczniczy z portykiem kolumnowym w wielkim porządku, opasującym centralny ryzalit na planie wycinka koła. Autorem projektu zrealizowanego w latach 1928–1929 był budowniczy miejski Aleksander Ruszkiewicz.

Gdy w latach 30. modernizm „strząsnął” z domów i pensjonatów grecko-rzymskie porządki, balustrady, mansardowe okna i spadziste dachy, w architekturze Inowrocławia pojawiły się tak ciekawe i udane realizacje, jak willa dyrektora Banku Polskiego Stanisława Mocka przy ul. Daszyńskiego 7 (Jan Kossowski) czy willa Stanisławy Banasińskiej przy al. Sienkiewicza 45 (Bogdan Kieniecki?). Obie wzniesione w tym samym czasie (1933–1934) wille łączyło zastosowanie półokrągłego ryzalitu, dynamizującego prostopadłościenną bryłę.

Każdy kraj ma swoje opuszczone miasto, każde miasto – opuszczone budynki. Dziś jesteśmy w Ciechocinku (s. 181). Tymi słowami rozpoczyna Pszczółkowski rozdział Zostaw tylko ślady stóp. Jego pierwsza połowa to drobiazgowy foto-esej o charakterze i klimacie trenu, oparty na parach zdjęć ukazujących fragmenty infrastruktury uzdrowiskowej w czasach jej świetności (archiwalne zdjęcie czarno-białe) i w stanie obecnej głębokiej, by nie powiedzieć – haniebnej, degradacji (zdjęcie kolorowe). Podpisy pod każdą z par fotografii, odnoszą się wyłącznie do czasów prosperity solankowego uzdrowiska, tyleż dając pojęcie o jego niegdysiejszym funkcjonowaniu, co i przynosząc absmak z powodu jego dzisiejszego stanu. W drugiej, historycznej części rozważań o Ciechocinku, autor opisał aktywność projektową w mieście jednego z najważniejszych polskich architektów międzywojnia, Romualda Gutta – autora m.in. infrastruktury basenu solankowo-termalnego (1932) czy budynku ciechocińskiej poczty (1936).

Kalejdoskop najciekawszych przykładów kujawsko-pomorskiej wersji Art Déco w odniesieniu do detalu architektonicznego i dekoracji gmachów publicznych przede wszystkim Torunia i Bydgoszczy, znajdziemy w rozdziale Po parysku, krakowsku i zakopiańsku. Jego tytuł w oczywisty sposób nawiązuje do korzeni polskiej wersji wymienionego stylu: sukcesu na wystawie paryskiej w 1925 roku i udziału, jaki mieli w nim artyści związani z Warsztatami Krakowskimi, chętnie inspirujący się ludową sztuką podhalańską. O dalekim zasięgu oddziaływania tej ostatniej świadczy wystrój wnętrza toruńskiej Kasy Chorych: choćby wodotrysk z ceramiczną okładziną w kolorze czerwonym, ułożoną trójkątnymi „zaciosami” w choinkę, czy klatka schodowa z witrażami i metalowymi balustradami o romboidalnym wypełnieniu. Migracja artystycznych form na trasie Zakopane/Kraków – Toruń/Bydgoszcz nie była w międzywojennej Polsce ani jednokierunkowa, ani wyjątkowa. Wszak gdyński styl okrętowy odnajdujemy w willach Kazimierza nad Wisłą, a Święto Morza obchodzono nie tylko w Warszawie, ale i w Równem na Wołyniu.

Rozważania o skutkach swoistej architektonicznej walki postu z karnawałem, a więc o reakcji na skrajny modernizm w postaci narodzin w późnych lat 30. XX wieku nurtu monumentalnego, dopuszczającego pojedyncze, zmodyfikowane i uproszczone elementy klasycyzujące, Pszczółkowski zawarł w ostatnim rozdziale zatytułowanym Akcja i reakcja. Jeden z najbardziej prestiżowych, także w kontekście propagandy państwowotwórczej, obiektów międzywojennego Torunia, czyli Muzeum Ziemi Pomorskiej miał szansę zyskać formę w nurcie monumentalnym iście wizjonerską. Jednak projekt Czesława Przybylskiego nie zwyciężył w konkursie ogłoszonym w 1935 roku. Do realizacji nie skierowano także – ze względu na wysokie koszty – zwycięskiego projektu Franciszka Krzywdy-Polkowskiego. Ostatecznie, do czasu wybuchu II wojny światowej wzniesiono w stanie surowym budynek o wyraziście horyzontalnej bryle wg projektu Stanisława Putowskiego i Tadeusza Kaszubskiego. Gdy po wojnie dokończono prace budowlane, zmieniono funkcję gmachu, który pomieścił bibliotekę uniwersytecką.

Dwanaście kryształowych orłów to jedna z najciekawszych książek o architekturze, wydanych w ostatnich latach. Trzynastego orła osobiście przypiąłbym autorowi do klapy marynarki, gdyby tylko on (lub redakcja wydawnictwa) zdecydował się na umieszczenie indeksu nazwisk na końcu ponad dwustustronicowego tomu. Ale dużo ważniejsze, że w autorskim projekcie wydawniczym Michał Pszczółkowski skanalizował swą bogatą wiedzę o architekturze międzywojennych Kujaw i Pomorza, udanie przeplatając makro-perspektywę przemian tendencji wernakularnych w modernizmy rozmaitych odmian, z mikro-perspektywą – portretami pojedynczych budynków, galerią ich projektantów i mieszkańców. A must have.

 

* Michał Pszczółkowski, Dwanaście kryształowych orłów. Kujawsko-pomorskie szkice architektury międzywojennej, Towarzystwo Naukowe w Toruniu, Toruń 2019.